tag:blogger.com,1999:blog-5854291218262262032024-03-13T06:55:29.963-07:00klechdyUnknownnoreply@blogger.comBlogger3125tag:blogger.com,1999:blog-585429121826226203.post-6304858670422617242012-09-15T16:03:00.000-07:002012-09-15T16:05:25.544-07:00poranne zakupy<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Dzień powitał mnie jak zawsze
turkotem karabinów. Melina mojego wujaszka w ruinach bloku przy
Chłodnej pozwalała na chwilowe odprężenie a niekiedy, gdy było
co jeść i pic, na totalne zapomnienie o udrękach. Czekałem parę
minut zanim warkot silników i wystrzały nie ucichną po czym
zwlokłem się ze swojej pryczy.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Oto ja: dwadzieścia pięć lat na
karku, nie skończony dyplom medyczny i rozczochrane włosy. Do
szczęścia brakuje mi tylko potłuczonych okularów na druciku i
wełnianego swetra od mamy...</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Wojna wybuchła niespodziewanie. Pierw
komunikaty o przyjaźni, która będzie trwałą wieki, jakieś
nieciekawe komunikaty nie wskazujące na to co się stanie, kolejny
Islandzki wulkan wybucha... I nagle z godziny na godzinę wszystkie
media ucichły. Internet działał jeszcze jakieś parę dni (wolno
bo wolno), jednak nasze krajowe portale nie otwierały się. Ci co
poznali nieco języka szukali informacji na zagranicznych stronach
www. BBC wstawiło artykuł o inwazji Chin jednak jakieś dwa dni
później i ta strona zniknęła, pozostawiając po sobie komunikat:
„sorry for inconvienece we will try to bring you back newest
massages immidiately”. Trzy dni od dnia 0 ceny jedzenia skoczyły w
górę. Zaczęto rabować i plądrować piekarnie. Policja i
Żandarmeria starały się opanować sytuację jednak na próżno –
rozgorączkowana tłuszcza kradła, gwałciła i mordowała wszystko
na swej drodze. Barykada w alejach Jana Pawła upadła i 3 czołgi
dostały się w ręce tłumu. To było dziwne. Ludzie biegnący na
wojsko z emblematem orła białego. Nie baczący na strzały, na krew
i na zabitych krewnych po których trupach musieli się wspinać aby
dopaść żołnierzy. To był piąty dzień. Szóstego dnia spłonął
sejm. A siódmego dnia wszyscy mieli kaca. Wojsko próbowało
przywrócic resztki ładu... I wtedy właśnie po raz kolejny
Czerwony Sztandar (tym razem ugwieżdżony) runął na Rzeczpospolitą
od wschodu. Tym razem nie było bitwy jak w pamiętnym 1920. Barykady
postawiono. Ludzie wyszli ponownie na ulice. Wojsko uzbroiło
przyczółki na Wiśle. Wysadzono mosty, ostał się jedynie most
Poniatowskiego, gdzie na zachodnim brzegu stanęły czołgi i
wyrzutnie rakiet. Całe zdarzenie trwało może nie więcej niż 20
minut. Armia i ludzie zgromadzeni na lewym brzegu zobaczyli tylko
błysk. I tyle było. Opór zmiękł, ludzie poczęli uciekać.
Warszawa stała się swego rodzaju Zoną...<br />
Teraz wstałem i
próbowałem się umyć w misce z wodą... Strąciłem klika zbyt
odważnych wszy i zacząłem się domywać. Przywdziałem ubranie,
kamizelkę i ochraniacze, wysokie wzmocnione buty i standardowo –
mój stary płaszcz. Niegdyś był czarny ale lata i pył gruzów
naznaczyły go szarymi wytartymi smugami. Od wuja dostałem także
karabin. Stary, sfatygowany, sześciostrzałowy, produkcji ZSRR.
Ponoć nigdy nie zawiódł. Narzuciłem karabin na plecy, uzupełniłem
manierkę, czystą wodą z beczki. Z kasetki pod pryczą uwolniłem
małą paczuszkę amunicji i dwa granaty zapalające – mój cały
dobytek. Postanowiłem wybrać się po jedzenie.<br />
Dawniej nie
robiłem zapasów. Jeżeli byłem głody po prostu wychodziłem zjeść
jakąś pizze lub jakąś zupkę u Wietnamczyka. Czasem jeżeli
starczyło pieniędzy odwiedzało się najbliższy market i kupowało
browarek, coby nie zmarnować wieczoru.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Obecnie trzeba był znaleźć punkt
wartowniczy lub jakiegoś zagubionego wojaka, sprzątnąć go i
zabrać jego racje. Żółtki mają parszywe konserwy ale nie można
narzekać – ryżu nigdy dość!</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Ruszyłem swoją codzienną ścieżka.
W brzuchu burczało solidnie, od dwóch dni lał kwaśny deszcz i
trochę strach było wynurzyć nos z mojego pięknego bunkra. Nie
musiałem iść daleko. Na wysokości Złotej przy Jana Pawła
zobaczyłem dżipa. Punkt nasłuchowy w naprawie, pewnie zakwaszona
woda przeżarła blaszaną obudowę i spaliła parę obwodów...
Dobrze im tak...<br />
Trzech mechaników w białych mundurach grzebało
przy nadajniku. Jeden coś powiedział dość głosno i ruszył do
dżipa. Postanowiłem im nie przeszkadzać. Wyszedłem z zagłębienia
i pod osłoną cienia i zwałów śmieci przedostałem się jakieś
40 metrów od nich.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Z dżipa zostały wyniesione dwa
plecaki i pakunek – kuchnia polowa, poznałem. Jeden z nich wydobył
rondelek i zaczął wsypywać do niego prowiant z przeróżnych
puszek i pojemników, solidnie podlewając to wodą. Niedługo
później zapach przypiekanego mięsa i bambusa rozszedł się po
ulicy i dotarł do moich nozdrzy. Zagrzmiało! Byłem pewien że
usłyszeli warkot w moim brzuchu. Nie myślałem nawet –
wymierzyłem wystrzeliłem, przeładowałem. Dwa strzały później
wybiegłem ze schronienia i podbiegłem do dżipa. W kociołku
bulgotało przyjemnie. Złapałem dwa plecaki w jedną rękę w drugą
chwyciłem garnuszek z jedzeniem. Po kuchnie polową postanowiłem
wrócić później. Biegłem. Lewe kolano bolało ostrzegawczo jednak
zlekceważyłem ból. Parę minut później byłem już w bunkrze.</div>
<br />
<br />Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-585429121826226203.post-31101456984548865752012-09-15T13:19:00.003-07:002012-09-15T13:19:54.021-07:00TURYSTA<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /> -
Adamie! Ile razy mam Ci jeszcze wytłumaczyć! - Krzyknęła
zakapturzona, odziana w biel postac. - Moja cierpliwość ma swoje
granice, pamiętaj o tym!<br />- mrumrumru...</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
- Co powiedziałeś?</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
- … <span style="font-size: xx-small;">Przepraszam....</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: small;">- Mam nadzieję, że to
ostatni raz.<br />- Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: small;"> Słysząc te słowa,
persona w bieli wyciągnęła lewe ramię w stronę najbliższego
drzewa. Trójpalczasta dłoń odziana w białą rękawicę, zdobioną
delikatnie złotą nicią, chwyciła kostur, który do tej pory
opierał się o pień drzewa. Drugą ręką stwór nasunął kaptur
głębiej na głowę</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: small;"> - A może potrzebny jest
tobie ktoś, kto będzie ciebie pilnował, hmm? - Zapytał nagle
stwór. - Ktoś kto będzie mógł powstrzymać Cię przed zjadaniem
wszystkiego co ładnie błyszczy, hmm?</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: small;">- Co masz na myśli?<br />-
Jeszcze nie wiem... Ale coś wymyślę... na razie zostań tutaj i
pamiętaj żeby nie zjadać czerwonych owoców!<br />- Dobrze, będę
pamiętał.<br /><br /><br />---<br /><br /><br /> - I jak tam twój dziwny
eksperyment, Tajarze?<br />- Tak samo jak twoje dowcipy o bydle,
Muktaszefie, z każdym dniem coraz śmielsze. Dziś na przykład, mój
mały chciał zjeśc owoc drzewa Hakara.<br />- Odważniak. Wie czym to
grozi?<br />- Nie. Przecież sam powtarzałeś kiedyś w kółko
„Niewiedza jest radością...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: small;">- „... a więc kretyni
są szczęśliwi”. Hehe... Tak tu masz rację.<br />- Sam więc
widzisz. Niech na razie pozostanie dla niego jako zakazany owoc.
Jeden z dwóch, jak wiesz. Moim zdaniem nie powinien narzekać ani
domagać się więcej. Ma do dyspozycji wszelkie inne rośliny i
mięsa, które istniałyby w jego naturalnym środowisku.<br />- Oby
twoja pewność siebie Cię nie zgubiła... Swoją drogą, zanim
znowu mi uciekniesz... Kiedy zamierzasz ruszyć dalej? Mam nadzieje,
że jeszcze nie zapomniałeś o misji z jaką nas posłano.<br />-Nie
zapomniałem. Uważam, że odpowiedź leży tu, na tej planecie.
Wybacz mi Muktaszefie, muszę już iść, jak sam dobrze wiesz,
jestem zapracowany.<br />- Cały ty, Tajarze, który całe wieki
poświęcasz zagadkom wszechświata, miast skupić się na Zadaniu.
Do zobaczenie następnym razem.<br />- Bywaj Muktaszefie.<br /> Humanoid
cofnął się i odwrócił. Schodził z podestu lekko podświetlonego
u szczycie, gdzie z wolna rozpływał się hologram, ukazujący
niemal identyczną postać. Jedynymi różnicami były kształt
kostura oraz ułożenie zdobień na szatach.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: small;"> Kiedy Tajar schodził
powoli po białych, lekko zakurzonych stopniach, wpadł mu do głowy
genialny pomysł dotyczący jego wychowanka Adama. Natychmiast więc
wybiegł ze swojego latarni-domu i pobiegł w kierunku rezerwatu,
który utworzył, by natychmiast poinformować o nim swojego
najmłodszego przyjaciela.<br /> Już po chwili był wewnątrz kopuły,
pośrodku której rosło ogromne drzewo, którego gałęzie sięgały
wysoko, niemalże po sam jej szczyt. Czerwone owoce, wielkości
ludzkiej pięści dojrzewały spokojnie wśród złotych i soczysto
zielonych liści. Trawa pod kopytami Tajara uginała się sprężyście.
Krzewy wokół pokryte były kwieciem, a niektóre małe drzewka już
rodziły pierwsze owoce. Małe owady buczały pracowicie. Ptaki
śpiewały radośnie. Małpy skrzeczały na siebie, skacząc z
jednego konaru na drugi. Wielkie niedźwiedzie taplały się stawie
szukając ryb. </span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: small;">- Adam! Adamie, chodź do
mnie szybko! - Zawołał odziany w jaśniejącą biel humanoid,
wchodząc coraz głębiej pomiędzy zarośla. Gęste krzaki oraz
kolce, które normalnie zniechęciłyby każdego piechura, zdawały
się nie robić na nim żadnego wrażenia. <br />-Adamie? Gdzie jesteś?
- Krzyczał dalej dziwny stwór, nie mogąc znaleźć swego
umiłowanego podopiecznego, dla którego stworzył wszystko wokół.
Kilkaset poranków na tej planecie zajęło mu zebranie wszystkich
odpowiednich gatunków zamieszkujących różne tereny, lubiące
odpowiedni klimat, tak aby jego eksperyment otrzymał jak najlepsze
warunki do rozwoju. Pomyślec, że zaczynał od najprostszych
bakterii na szkiełku.<br />-Adamie! To do Ciebie nie podobne! -
oburzył się.<br />- Wołałeś mnie Tajarze? - nagle odezwał się
głos zza wysokiego krzewu.<br /> Postać w białej szacie szybko
odwróciła się w kierunku, z którego dochodził głos
podopiecznego.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: small;">- Adamie? Bawisz się ze
mną?<br />- Nie, Tajarze...<br /> Tajar wziął lekki wdech. Poczuł
zmianę w powietrzu. Jego starannie wyszkolony analityczny mózg
szybko podał mu rozwiązanie jego wątpliwości. Sprawdził jeszcze
problem kilkakrotnie, jednak za każdym razem otrzymał tę samą,
przerażającą nowinę.<br />- Adamie, czy wyszedłeś poza granice
rezerwatu? - Zapytał się spokojnym głosem Tajar. Znał odpowiedź
jednak wiedział dobrze, jak należy postępować z istotami, które
żyją tak krótko.<br />- Tak... Zobaczyłem ją przez ścianę... jak
chciała wejśc... - Mówił dalej lekko przerażony głos Adama. Sam
człowiek jednak nie wyszedł zza krzaków. Wyraźnie było słychac,
iż ma on problemy z wzięciem głębszego oddechu.<br />- Chciała
wejść? Wytłumacz się. - Powiedział Tajar, spokojnym, acz
stanowczym głosem.<br />- Wziąłem więc grubą, ułamaną gałąź i
zrobiłe otwór. Gdy wciągałem ją do środka zraniłem się o
ostrą krawędź ściany. Ona wzięła liście i kawałek skóry z
jakiegoś zwierzęcia i opatrzyła moją ranę, jednak nie tak jak ty
to robiłeś, Tajarze. To... to boli...<br />- Boli powiadasz?
-Westchnął obcy. - Opowiedz mi co było dalej. <br /> Usłyszał o
tym jak Adam wraz z kobietą poszli nad strumień by się obmyć.
Usłyszał jak kobieta zaczęła szukać jedzenia, wziąwszy pod
uwagę to, że mężczyzna był ranny. Usłyszał o tym jak
przyniosła jego podopiecznemu owoc; ponieważ nie mogli się
porozumieć, kobieta nie zrozumiała i myślała że Adam się broni
przed zjedzeniem owocu, gdyż go nie zna. Dlatego ta ugryzła kawałek
i pocałowała go, przy pocałunku wkładając mu do ust kawałek
owocu. </span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: small;"> Zjedli go razem do
końca.<br /><br /><br />----<br /><br /> Tajar szedł spokojnym krokiem w
stronę domu-latarni. W rękach niósł kosz, po brzegi wypełniony
czerwonymi owocami drzewa Hakara. Na ramieniu wisiała mu torba
wypełniona małymi ampułkami zawierającymi próbki wszystkich
gatunków, jakie udało mu się skatalogować do tej pory. </span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: small;"> Nie trwało długo zanim
owoce w koszu wylądowały w skrytce razem z ampułkami. Humanoid,
pomimo wielkiego żalu do człowieka, jaki go przejmował na wskroś,
zachowywał się nad wyraz spokojnie i celowo. Podszedł do konsoli i
wcisnął kilka przycisków. Obok stała mała szafka. Paroma ruchami
wyciągnął z niej maleńkie, kryształowe szkatułki które od
razu wrzucił do torby. </span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: small;"> Wyszedł z powrotem na
powietrze. Adam i kobieta stali już w miejscu gdzie jeszcze moment
temu stał dom obcego.<br />- Tajarze?<br />-Nic nie mów Adamie.
Zraniłeś mnie, nie przestrzegając mojego jedynego zakazu. Dlatego
wrócisz teraz do swoich. Tę kobietę weźmiesz jako swoją
partnerkę. Nadasz jej imię, tak samo jak nadasz imiona wszystkim
innym stworzeniom, które próbowałem skatalogować. Tę torbę daj
jej. Niech dba o nią. Od teraz będziecie sami. Będziecie cierpieć.
Ty Adamie będziesz musiał walczyć z innymi o jedzenie, schronienie
i kobiety. Ona będzie wiła się w bólu przy porodzie, będzie o
ciebie dbać. Spośród prochu wybrałem diament, który okazał się
być tym samym pierwiastkiem, więc weń się w mych oczach
obrócił.<br />-Tajarze...<br />-Nie, Adamie. Odchodzę.. Może nie na
zawsze. Bywaj i pamiętaj o tym kim jesteś.<br /> To były ostatnie
słowa Tajara jakie usłyszał Adam. Humanoid zniknął wewnątrz
swojego statku i w wielkim błysku zniknął w rozgwieżdżonym
niebie.<br /><br /><br /></span></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-585429121826226203.post-53929063244995847302012-09-14T11:32:00.001-07:002012-09-14T11:32:11.023-07:00No to ruszam...Znowu będę pisał. Nie będę rozdzierał swojej duszy, lamentował, uprawiał lakrymologii. Będę klepał literki by spisać choć kilka opowiadanek... może coś się większego narodzi. o. i tyle w kwestii wstępu.. teraz idźcie sobie...Unknownnoreply@blogger.com0